czwartek, 8 kwietnia 2010

Nauczycielom

Świetnie mówię po litewsku. To fakt. Żeby było jasne – nie byłam ostatnio na Litwie, ani też nie uczęszczałam na żaden intensywny kurs tego niewątpliwie pięknego języka. O swojej znajomości rzeczonego dowiedziałam się od moich koleżanek z pracy, które wezwały mnie, żebym wytłumaczyła coś Litwinom twierdząc, że świetnie władam tym językiem, bo – i tu cytuję – Polska leży blisko Litwy. Idąc dalej tym tropem odkryłam w sobie znajomość czeskiego, słowackiego, niemieckiego, rosyjskiego, białoruskiego, ukraińskiego, a jak by się uparł, to pewnie i szwedzkiego. Szkoda, że nie wpisałam tego w CV...
Ale, przechodząc do sedna sprawy - ostatnio z coraz mniejszym zdziwieniem przyglądam się tutejszej rzeczywistości – albo się przyzwyczajam, albo tubylcy, na skutek zwiększonej fali normalności (tzn. emigracji) trochę się zeuropeizowali. Jest jednak jedna rzecz, która ciągle sprawia, że przecieram oczy lub uszy ze zdumienia, bo wydaje mi się, że się przewidziałam lub przesłyszałam, bo takie coś NIE MOGŁO się wydarzyć. A jednak! Tym, co nadal przysparza mi wielu niezapomnianych wrażeń jest niewiarygodny poziom autochtońskiej kadry nauczycielskiej. O, uwierzcie mi – nasłuchałam się przez te kilka miesięcy! Litewski to tylko początek! Być może nie zdziwiłoby mnie pytanie o to, gdzie mówią po flamandzku, gdybym pracowała jako sprzątaczka na dworcowej toalecie – ale wśród nauczycieli?! Z szeroko otwartymi oczami przyglądałam się pani nauczycielce wymachującej flagą Brazylii i tłumaczącej dzieciom: „This is a MAP of Brazil, look at the MAP and then colour it.” Hmm.... Nie wiedziałam, że w Brazylii, w samym środku kraju, znajduje się skrót do nieba i gwiazd... Potem, od innej pani dowiedziałam się, że Kopernik był jednak idiotą, bo to Słońce krąży wokół ziemi, a nie na odwrót, od jeszcze innej, że marchewka to nie warzywo, tylko owoc. Trochę mniej zdziwiła mnie pani twierdząca, że wiersz dwuzwrotkowy wiersz o ośmiu linijkach tak na prawdę ma 8 zwrotek, bo przecież nie każdy musi znać się na poezji, a zwłaszcza nie ja, z dyplomem filologa. Z matematyką nie lepiej – według jednej z pań 3 do potęgi drugiej to to samo co 2 razy 3, a moja umiejętność obliczenia, w głowie, bez użycia kalkulatora, ile to 20% ze 120, wzbudziła powszechne okrzyki zdumienia i zachwytu. Fizyka też leży – nie wiem, czy wiecie, ale jak się nadmucha na lusterko, to ono zamarznie, a potem wyparuje – just like magic :) Jakoś nie pamiętam, żeby moi nauczyciele w polskich szkołach wygadywali aż takie bzdury. Owszem, była pewna pani uwielbiająca końcówkę „kie” – „jak jeszcze raz założysz tę sukienkie to ci postawię dwójkie” i inna, która twierdziła, że nie lubi dzieci i najlepiej się jej współżyje z kaktusami, ale to przecież nie to samo! Dziękuję więc wszystkim zacnym pedagogom za ich cierpliwość, zdrowy rozsądek i przede wszystkim wiedzę, którą wtłoczyli mi do głowy na tyle skutecznie, że teraz wiem, czym się różni mapa od flagi, potęgowanie od mnożenia a marchewka od owocu. Wiem też, że bez względu na to, jak długo zły wilk będzie chuchał i dmuchał na lusterko, to nie zmieni ono stanu skupienia i , w konsekwencji, nie zniknie.