środa, 11 listopada 2009

Praca ciąg dalszy - dla tych o mocnych nerwach

Narzekałam ostatnio na nudy w swojej pracy – doigrałam się – wczorajszy dzień dla odmiany był pełen atrakcji. I to jakich! W ramach szkolenia wysłano mnie do nursery – czyli klasy, do której uczęszczają mniej-więcej czteroletnie żuczki. Dzieciątka są przesłodkie i kochane, dopóki nie zbliżysz się do nich na odległość oddziaływania własnego węchu. Tylko osoba z mocną alergią i chronicznym nieżytem nosa może czuć się tam bezpieczna. Na dokładkę jeden żuczek zrobił kupkę w majtochy – w sumie nic strasznego – w tym wieku jeszcze może się zdarzyć. Najdziwniejsze jednak było to, że panie nauczycielki zamiast rzeczonego żuczka wyjąć z brudnych majtek i zdezynfekować, zamknęły go w łazience i zadzwoniły po mamę. Mama musiała przyjechać Bóg wie skąd, żeby go przebrać. Nie muszę dodawać, że trochę to trwało, więc gama zapachów unoszących się w klasie była wprost nie do opisania. Widząc moje wielkie zdziwienie, bo mi, naiwnej, wydawało się, że szybciej i prościej byłoby żuczka posprzątać na miejscu, pani nauczycielka wyjaśniła, że nie można wyczyścić kupki, ponieważ wiąże się to z dotykaniem miejsc intymnych dziecka, co w tym kraju uważane jest za zbrodnię gorszą od ludobójstwa. Lepiej niech kupa sobie zasycha, przyrasta i doprowadza do rozmaitych problemów dermatologicznych – tymi zajmie się lekarz, policja (bo dziecko zostało zaniedbane i należy odebrać rodzicom prawa rodzicielskie) lub straż pożarna – ta wprawdzie nie pomoże, ale zostanie wezwana tak na wszelki wypadek i fajnie poświeci kogutami.
Na tym nie koniec atrakcji – inny żuczek zwymiotował podczas obiadu. Niestety – siłę odrzutu miał na tyle dużą, że spryskał siedzącego obok kolegę i wszystko w okolicy. Facet miał mocne nerwy, bo wcale się tym nie przejął i dalej wsuwał swoją kanapkę, natomiast znajdującym się na sali dorosłym zupełnie odbiło – obsypali biedaka, jego obrzyganego kolegę i jeszcze z pół stołówki jakimś białym proszkiem i kazali siedzieć i czekać, aż wszystko się wchłonie. Już nie czekałam, by sprawdzić, czy rzygający i obrzygany też mieli się wchłonąć – miałam dość atrakcji jak na jeden dzień i wróciłam do robienia moich dziurek.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Moja praca

Protoplasta Profesora Miodka antycypował wymyślając formę zwrotną czasownika „uczyć się.” Dokładnie to robią w szkołach tutejsze dzieci. Uczą SIĘ. Same. Ich nauczyciele są zbyt zajęci wypisywaniem sprawozdań, raportów, raportów ze sprawozdań i sprawozdań z raportów, a następnie wkładaniem ich w opasłe segregatory, aby poświęcić dzieciakom choćby chwilę swojego cennego czasu. Serio – od 3 tygodni pracuję w szkole. Teoretycznie powinnam uczyć dzieci, ale w praktyce ledwie je widuję. Dodam tylko, że w instytucji liczącej sobie ponad 450 uczniów jest to nie lada osiągnięciem. Zamiast uczyć, mam wymyślać indywidualne plany nauczania i zastanawiać się, jaki będzie przyrost wiedzy moich podopiecznych. Tylko nad czym się tu zastanawiać? Skoro dzieci uczą SIĘ, a nie są uczone, pewnie nie będzie oszałamiający. Ja zaś wkrótce osiągnę wyższy stopień wyspecjalizowania w robieniu dziurek dziurkaczem, nadziewania owych dziurek na widełki segregatora i przykrywania tychże dziurek różnymi kolorowymi przekładkami. Tylko te dziurki potrzebne tym dzieciom jak dziurka w moście...