piątek, 18 grudnia 2009

Święta, Święta...

Właściwie, to trochę się spóźniłam, bo tu Świąteczna gorączka zaczęła się jakoś w połowie Października. Nie powiem - na początku zdziwiły mnie wszechobecne, uśmiechnięte gęby Mikołajów, czerwone nosy Rudolfa, zaróżowione policzki aniołków i przystrojone choinki. Zdziwiły mnie też tłumy kupujące Świąteczne przysmaki, kilometry papieru do pakowania prezentów i różne inne, mocno kiczowate dekoracje. Dla mnie było zdecydowanie za wcześnie. W listopadzie przeżyłam chwilę grozy, gdy koleżanka w pracy wyznała, że ma już wszystkie prezenty i w zasadzie jest gotowa na Święta. Dałam się wrobić – zaczęłam panikować, że nie zdążę, że nie dam rady, że zaraz lecę stać w kolejkach i kupować, kupować, kupować. Na szczęście po chwili mi przeszło, spokojnie doczekałam do połowy Grudnia i wybrałam się po swoją choinkę. Opłacało się czekać, ponieważ wszystko zostało już mocno przecenione, bo, jak wyjaśnił mi uprzejmy Pan Sprzedawca, na kupowanie choinki to już w zasadzie za późno! Miał przy tym taką minę, jakbym poprosiła go o coś bardzo, bardzo nie na czasie – ot, koszyczek Wielkanocny, albo co.
A teraz przysmaki – kiedyś śmiałam się z węgierskiego pisarza, który stwierdził, że Anglicy może i mają dobre jedzenie, ale przyrządzą je w taki sposób, że absolutnie nie da się go zjeść. I wiecie co? Miał rację! Tradycyjna angielska potrawa na Świąteczny stół to pieczony indyk, warzywa i ziemniaki – niestety, tubylcy chyba bardzo lubią korzystać ze swoich piekarników, więc będą w nich trzymać rzeczonego indyka dopóki nie stanie się suchy i wiórowaty, a warzywa dla odmiany będą tak wodniste i mięciutkie, że jak tyko uda się je nadziać na widelec, za chwilę z niego spadną robiąc bardzo wilgotne „plum” na talerz. Sytuacji nie ratuje nawet deser – tradycyjny pudding pochodzi chyba z czasów, gdy wartość deseru obliczano na podstawie zużytego do jego przygotowania cukru – im więcej, tym, lepiej. Jeśli więc uwielbiacie deser o smaku „obrzydliwie słodki,” to zapraszam do Zjednoczonego Królestwa.
Ale co tam – mimo wszystko mam nadzieję, że Święta to nie tylko ten nieszczęsny indyk i bryła cukru, czego życzę i sobie i innym.
Ze Świątecznymi pozdrowieniami, multikulturowo:
http://www.youtube.com/watch?v=MHkfPjW0aRg

1 komentarz:

  1. Miałam okazję spędzić kilka lat na znacznie bardziej zgniłym Zachodzie, gdzie kulminacyjną datą w socjologii kultury masowej jest noc z 31 października na 1 listopada. Marketingowo podziwianym przeze mnie zjawiskiem jest komercyjna działalność Jacka –o Lantern`a, który, ujarzmiając czas, zamieniał wycięte z dyń twarze niedorozwiniętych morderców w jowialne, białobrode, czerwone gęby miłośników spirytusu zakąszanego słoniną. Idziesz wieczorem ulicą – zewsząd krzywy zgryz upiora. Zainspirowana obliczem kulturowym miasta, pijesz do rana przebrana za kostuchę, albo stryjecznego pradziadka, który roztrwonił majątek na kresach, bo karta mu nie szła jak należy. Wracasz rano do domu tą samą, znajomą ulicą - a już machają do Ciebie Mikołaje, Dziadki Mrozy i Santa Clousy, obiecujące róg obfitości oraz miłość klasy rządzącej i sąsiadów z okazji wesołych świąt. A minął zaledwie litr wina…

    W kwestii kulinariów świąteczno – okolicznościowych pragnę dodać pasujący element. Z lenistwa i obrzydzenia do autoplagiatu pozwolę sobie przekopiować mój post sprzed 2 lat, zamieszczony w wigilijny wieczór na NK. Po pierwsze – pasuje idealnie do Itkowych wzniosłych rozważań kulinarnych, a po drugie – zawiera wątek sensacyjny, co podnosi jego atrakcyjność czytelniczą, oraz oddaje emocje, które dziś są już dla mnie odrobinę przetarte. Otóż rzeczony.

    --

    Postępowaniem wyjaśniającym objęte zostały karpie oraz płócienna ściereczka.

    Karpie w ilości dwóch były nieletnie. Reprezentowały sobą wartości kosmopolityczne, nosiły nazwę własną „Karp Polski Królewski”, zanabyte zostały w włoskim sklepie, zaaresztowane przez Kanadyjczyka, a przeprowadzone przeze mnie dochodzenie ujawniło, że pochodziły z hodowli w stanie Wisconsin. Prowadzone jest dochodzenie w sprawie legalności ich wiz pobytowych.

    Jak zwykle, tego samego dnia i o tej samej porze wykonałam interwencyjny telefon do mojej siostry i przesłuchałam ją w temacie przyrządzania karpia w galarecie. Świadek nie plątał się w zeznaniach, gdyż były one spójne i - jak pokazało postępowanie dowodowe - nie nosiły znamion matactwa.

    Po długiej i nierównej walce w kuchni, na skutek odniesionych ran zginęli obaj podejrzani. Jednakowoż w garnku pozostała galareta, która, mimo atrakcyjnego smaku konsystencją swą i kolorem przypominała błoto. Sprawnie odnalazłam zeznania wyjaśniające, dotyczące zgodnych z prawem sposobów na wyklarowanie galarety.

    Po kwadransie pozyskałam krystalicznie czysty, wysokiej wartości rynkowej produkt. Nim wprowadziłam go do obrotu, dokonałam przecedzenia produktu przez, zgodnie z zaleceniami, płócienną ściereczkę. Ściereczkę, po wyczerpujących poszukiwaniach odnalazłam w szafce, a jej biel pozostawiła w mnie przyjemne uczucie samozachwytu nad własną gospodarnością.

    Przecedzony produkt rozprowadziłam po salaterce i wtedy poczułam podejrzaną woń. Prowadzone przeze mnie śledztwo ujawniło, że laboratoryjny zapach ulatniał się z inkryminowanej galarety.

    Rozpoznanie wstępne nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Rozpoczęłam żmudne postępowanie wyjaśniające, jednak żaden ze świadków nie złożył samobciążających zeznań. Problemem było także uzyskanie informacji od ofiar, bo żadna z nich nie wykazywała oznak życia. W toku postępowania podejrzenie padło na białą, płócienną ściereczkę.

    Prowadzone intensywne śledztwo ujawniło, że uprzednio ściereczka owo wyprana była w płynie wybielającym. Pozostałości wybielacza przedostały się do galarety, która pozyskała pożądane społecznie zabarwienie i świeżą, laboratoryjną woń.

    Ciała obu ofiar nadal znajdują się w chłodni.

    --

    Atrakcyjnego Nowego Roku serdecznie wszystkim życzę.
    ET.

    OdpowiedzUsuń