sobota, 6 listopada 2010

Prawie jak Grunwald

Pojechałam niedawno do przeuroczej miejscowości Battle, gdzie w 1066 odbyła się słynna bitwa pod Hastings (sic!). Setki przyodzianych w ciężkie, metalowe zbroje dorosłych facetów tłukło się mieczami i wypuszczało w swoim kierunku drewniane strzały. Inni jeździli konno, a w pobliskim obozie białogłowy wyplatały kosze z wikliny, wyszywały i przygotowywały różne pyszności. Wszystkiemu przyglądali się licznie przybyli turyści, którzy mieli szansę doświadczyć czegoś naprawdę wyjątkowego – powtórki z historii na żywo. Tuż za obozem odbywał się prawdziwy, średniowieczny jarmark, gdzie można było kupić skórzane kielichy, ozdoby z kości i drewna, tarcze, strzały i typowo średniowieczne przekąski. Żadnej tandety „Made in China” – wszystko robione ręcznie, z ogromną dbałością o historyczne szczegóły. I nie przeszkadzało nawet to, że niektórzy „średniowieczni” handlarze posługiwali się mową znad Wisły, a inni znad Gangesu. Jakiś Wielki Brat czuwał nad tym, by wszystko do siebie pasowało i jakoś łączyło się z tym, co działo się obok, na polu bitwy. Znaczy się można. Nie trzeba sprzedawać maszynowo wycinanych i maźniętych farbą kawałków drewna, które tyle powiedzą o realiach Grunwaldu, co nic. Nie trzeba chodzić z przewodnikiem, który mocno usypiającym tonem opowiada o naszej historii i co chwila przestrzega, by nie biegać, nie rozmawiać i nie dotykać. Nie trzeba też karmić turystów wszechobecnym hamburgerem – chociaż, z braku innych możliwości, pewnie i tak go kupią. A co najważniejsze, w jakiś magiczny sposób, można zapewnić wystarczającą ilość miejsc do parkowania i przenośnych toalet. Ha! Znowu wyszło na to, że nawet z Jagiełłą jesteśmy sto lat za Normanami.

1 komentarz: