środa, 7 października 2009

Angielska moda i uroda, czyli jak pozbyłam się kompleksów

Do niedawna, chodząc po warszawskich ulicach, nie potrafiłam zrozumieć, o co chodzi z tym stwierdzeniem, że polskie dziewczyny są takie śliczne. Po pięciu minutach na tutejszej High Street już wiem.

Punkt 1: wszerz
W filmie, Bridget Jones wkładała sobie obciskające majtochy, aby ukryć nadmiar swoich pośladków – niestety, wiele tutejszych pań doprowadziło tę sztuczkę do ekstremum i wkłada na siebie obciskające wszystko: spódniczki, spodenki, bluzeczki, buciki. Nie wiem, czy te ubranka zabrały córce, czy też są to relikty z czasów, gdy tych pań było parę kilo mniej, ale fakt jest faktem – ich garderoba jest za ciasna. Niestety, w przyrodzie nic nie ginie, więc to, co sprasowały spodenki wylewa się i dynda tuż nad spodenkami, to, co sprasowała bluzeczka wypływa linią dekoltu, a sprasowane łydki otulają buciki mięciuchną falbanką dyndającego nad cholewką tłuszczu. Może nie znam się na kanonach piękna, ale moim zdaniem efekt jest porażający!

Punkt 2: wywoływanie urody
Wszystkie znamy te sztuczki – makijaż, perfumy, lakier do paznokci, farba do włosów. Tu jednak stosuje się te kosmetyki inaczej. Ilości makijażu nie powstydziliby się drag queens z problemami skórnymi, lakier do paznokci nakłada się w taki sposób, by jak najmniej pasował do garderoby (np. różowy do czerwonej bluzeczki), ale za to idealnie współgrał z landrynkowo-różową komórą. Panuje też moda na naturalność, czyli do diabła z perfumami – dużo fajniej pachnieć SOBĄ, nawet po tygodniu bojkotowania prysznica. Inaczej jest z farbą do włosów – jak jest, nie należy pokazywać się na ulicy dopóki nie wyhoduje się kilkucentymetrowych odrostów – wtedy można wyjść i z dumą pokazać je innym.

Punkt 3: zachowanie
Przez pierwsze kilka dni ciekawie wyglądałam przez okno słysząc wrzaski na ulicy – no wiecie – mordują kogoś, pomóc trzeba. Przestałam. Jak dotąd wrzaski były tylko forpocztą zbliżającej się hordy dziewczyn świętujących wieczór panieński, piątek, sobotę, niedzielę lub inny dzień tygodnia. Nauczyłam się też deklinować słowo FUCK we wszystkich możliwych kontekstach i związkach frazeologicznych – myślę, że w wolnej chwili opracuję gruby słownik pod tytułem „The usage of the word fuck.” Jeśli doda się do tej ilości decybeli wyraz twarzy mijanych dziewczyn, coś pomiędzy bezgraniczną pogardą a cierpieniem młodego Wertera, przestaje dziwić fakt, że spada im tutaj przyrost naturalny – ja też nie próbowałabym zgadać takiej falującej tłuszczem, obłożonej grubą warstwą tynku, rozwrzeszczanej masy.

I w ten oto sposób skończyły się moje kompleksy – chwilowo nic mi nie dynda i nie faluje, gdy siadam w autobusie, moje pośladki zajmują tylko jedno siedzenie i na dokładkę, gdy się uśmiechnę nie pęka mi makijaż na twarzy. Tylko błagam – niech ten styl (????) nie dotrze do Polski!!!

1 komentarz:

  1. Fuckt niezbity (oto jeden z przykładów zastosowania wzmiankowanego słowa), że jak londyńska panna ma w talii 90 cm, to dżinsy musowo powinny w tym miejscu mieć o 15 cm mniej.

    Fałda brzuszna musi się natomiast wylewać spod paska. Inaczej jej właścicielce najprawdopodobniej nie wynajmą mieszkania, nie dostanie pracy, jej broker ubezpieczeniowy zgubi wszystkie dokumenty, a prawnik zacznie pić ze stroną przeciwną. Będzie szykanowana przez rodzinę i traktowana z pogardą w kolejce po welfare.

    Zatem biała, zwisająca fałda to chyba wymóg społeczny i prawny.

    Tym samym nikt Cię, Itku, nie weźmie za autochtona. Gdyby jednak ktoś kiedyś miał wątpliwości i, zmylony akcentem Twym zapytał idiotycznie "Are you British?", zawsze możesz krzyknąć z przerażeniem, szukając lusterka: "Am I really fat and spotty???!"

    OdpowiedzUsuń